Przekroczyliśmy granicę... Polska!!!
Jakieś 100 km do Wrocławia...
I nasza wyprawa dobiega końca...
Coraz zimniej...
Przejazd przez Hiszpanię zajął nam 18 godzin. Wczoraj przejechaliśmy część Francji i przenocowaliśmy w hotelu. W trasie zimno! 4 stopnie na zewnątrz, a w aucie jakieś 10! Szlag trafił termostat co oznacza brak ogrzewania. Dla nas szok termiczny...
Żegnaj Afryko...Witaj Europo...
Promem z Ceuty dopłyneliśmy do wybrzeży Hiszpani. Pożegnaliśmy kontynent afrykański.:)
Teraz nocna przeprawa przez półwysep iberyjski i jutro powinniśmy już być we Francji. Najbliższy nocleg planujemy w Niemczech.
W drodze do Ceuty...
Minęliśmy Casablankę, pomykamy do Rabatu po przerwie na drugie śniadanie :) Dzisiejszy cel to Ceuta i prom do Hiszpanii.
Ceny hoteli...
W Marakeszu zakwaterowaliśmy się w hotelu Ibis - standard marokański a cena wyższa niż w Londynie :)
Marrrrrrrrakesz
Kolejny skok w drodze do domu zakończony. Dziś wylądowaliśmy w Marrakeszu. Jest szansa na 8h snu i zakupy na targu. Jutro powinno udać się dotrzeć do Ceuty i przepłynąć do Hiszpanii.
10 000 kilometrów!!!
Krótkie podsumowanie: dziś mija 20 dzień rajdu i przebiliśmy 10 000 km. Daje to średnią 500 km dziennie, czyli tak trasa z Warszawy do Częstochowy i z powrotem - dzień po dniu, dzień po dniu... :D
Zjedliśmy niedawno kolację. Przez przypadek zamówiliśmy z Robertem po kurczaku na głowę...ale co to dla nas - udało się :)
Płasko, ocean, półpustynia... i kapu kap
Jeszcze 260 km na dziś, a tu już ciemno. W tej części Afryki jest o godzinę wcześniej, ale słońce wschodzi o 7 a zachodzi o tej samej porze...Jutro z rana poszukamy mechanika, żeby sprawdził te przewody paliwowe - coś znowu pokapuje.
A droga do bólu nudna - po lewej ocean, po prawej półpustynia...i płaściutko aż po horyzont...
3 zimówki, 1 letnia...
Wczoraj trasneliśmy obie opony, jak się okazało na stacji benzynowej w Saharze Zachodniej. Jedna opona naprawiona, zmiana na zapas drugiej. A druga rozwalona kompletnie, ale...spryciarze wsadzą detkę do środka i będzie zapas. Fajnie będziemy jechać: 3 zimówki i 1 letnia :)
Dzień rozpoczął się pełnym sukcesem :)
Granicę marokańską pokonaliśmy w niecałe 40 minut! Mega sukces :D Jesteśmy w tym coraz lepsi. Cel na dziś to Layoune.
O mały włos - prawie się udało :)
Dobiliśmy do granicy, ale ... 30 minut za późno! Zamknięta! Rozbiliśmy się za górką i biwakujemy. Jutro z rana granica i potem najpewniej aż do Layoune, stolicy Sahary Zachodniej. Jakieś 850 km... ale po asfalcie. Zależnie jak nam pójdzie granica :)
Z powrotem w Mauretanii...
Udało nam się ekspresowo przekroczyć granicę - jedynie 2 godzinki :) Teraz 59 km asfaltu i potem 550 do Maroka :)
Przy granicy mauretańskiej...
St.Louis, jakieś 35 km do granicy z Mauretanią. Hotel, śniadanie o 7, potem cel to cała Mauretania w jeden dzień :)
Wyjaśnienie awarii
Krótkie wyjaśnienie wczorajszej awarii: gumowy przewód paliwowy wraz z osłoną został przetarty przez przedni wał napędowy. Prawdopodobnie gdzieś na wybojach przewód poluzował się, a wał zaczął go trzeć. Musiało się to stać niedawno, bo w parku Niokolo Kioba wjechałem na kanał i obejrzałem auto po zdjęciu osłon podwozia. Nic złego się nie działo...Marek
Blazosioł znów sprawny :)
Warsztat odnaleziony, przewód paliwowy naprawiony. Za 10 minut ruszamy dalej. Mamy nadzieję, że już bez niespodzianek... Słoneczko świeci a Senegalki jak zawsze piękne :) :) :)
Byle do warsztatu...
Wczorajszy dzień zakończył się niezbyt szczęśliwie - blokada drogi plus dziura w przewodzie paliwowym.
Ruszyliśmy z rana - do najbliższego warsztatu mamy 50 km...Walka trwa!!!
Z powrotem w Senegalu...
Przekroczyliśmy granicę Senegalu. Opuściliśmy najgorszy zwiedzany kraj...
Jesteśmy niedaleko Koudy, jakieś 1000 km od granicy mauretańskiej.
Jedziemy w 3 załogi :)
Udało się...
Z 8 h opóźnieniem ruszyliśmy z Bissau. Papiery wozu odzyskaliśmy (oczywiście za kasę!)...Dzisiejszy dzień to nieustanna walka z formalnościami i czekanie...czekanie...
I z powrotem...
Mamy problemy z papierami auta... Policja je gdzieś posiała. Czekamy na wyjaśnienie sprawy i siedzimy na granicy miasta. Problem dotyczy kilkunastu załóg! #%@&%#@ Afryka... A mieliśmy wyruszyć z samego rana...
Ostatnie metry...
Etap 13 rozpoczęty. 50 km po tzw. red clay road, czyli typowej afrykańskiej drodze. Potem jeszcze 170 km po asfalcie. Z odległościami jest tutaj pewien kłopot. Nie dość, że każda mapa pokazuje inaczej, różnica ostatnio to 48km vs 85km, to do tego występuje trudno przewidywalna nawierzchnia. Asfalt ma takie dziury i zmienną szerokość, że czasem jest wolniejszy od ubitej drogi. Dziś stolica, spacerek i jutro wracamy...
Gwinea-Bissau...
Jesteśmy w Gwinei-Bissau. Zmiana języka, już nie francuski a portugalski. Pieniądze te same, ludzie i krajobraz też :) Mamy jakieś 240 km do mety końcowej, tzn. do Bissau. Są problemy z dojazdem, jutro zaczyna się w Bissau karnawał, co oznacza zakaz ruchu kołowego w całym mieście. Przez tydzień! wjedziemy i teraz pytanie czy i kiedy wyjedziemy...
Cayuffa...
Etap dwunasty zakończony. Cayuffa. Konkurs gdzie to jest :)
Jutro luzikiem po asfalcie na metę. Po drodze była granica, max bezczelności... co mi tu dajesz? papierosy? Chcę koszulkę albo piłkę! To Senegal. Cadue cadue... Dawać dawać!!! A na paszporty nawet nie spojrzy bez giftu...i przy odbiorze z ręki do ręki. Za prezencik. Gwinea...
Śniadanko, hipcio, ptaszory...ech taka sielanka
Etap dwunasty po solidnym śniadaniu i kawie rozpoczęty. Od zaprzyjaźnionych Polaków dostaliśmy nawet pasztet! Śniadanko jedliśmy nad rzeką Gambia... w rzece porykiwał hipcio, wystawiąjąc od czasu do czasu swój wielki łeb. Na drzewach rajcowały ptaki - jeden mi się spodobał. Podziobał owoce w stylu winogron, potem walnął kupę i zdrzemnął. Obudził się i powtórzył wszystkie czynności :) A ptaszor na wyciągnięcie ręki...W nocy niektórzy nie mogli spać bo się małpy darły... a od 6.30 ptaszory...
W zespole pojawiły się pewne zgrzyty i zakłócenia. Może się poprawi...
Wczoraj pierwsze auto rozwalone na rajdzie. Na prostej drodze zbyt duża prędkość i dachowanie. Pasażer nie miał zapiętych pasów i połamał rękę. Kierowca i drugi pasażer wyszedł bez szwanku, ale auto rozwalone na holu dojedzie.
Dziś w buszu drogi bite i nawet asfalt. Jutro powinniśmy być na mecie...
Trzech Polaków w buszu...
Uff, ale gorąco - miejscami dziś było 40 stopni w cieniu.
My chcemy jeść - cokolwiek :) wczoraj poszły ostatnie bułki...a wokół nic...
Z polowania nici... choć wczoraj upolowaliśmy w nocy psa. Wpadł nam pod auto jak próbował nam przegryźć oponę. Nie zabieraliśmy bo a) nie jesteśmy Chińczykami i psa w pięciu smakach nie jadamy i b) miał towarzystwo...kamrata z ostrymi zębiskami.
Jesteśmy wykończeni... nie dość, że niewyspani to po buszu jeździ się fatalnie: dziury, doły, krzaki, itp.
Dojechaliśmy do miasta Tambacounda. Teraz wymiana pieniędzy, jedzenie i ruszamy do parku narodowego Niokolo Koba.
E tam... zakończyliśmy 11 etap 130 km przed oficjalną metą. Mamy w nosie przyjeżdżanie w środku nocy. Siedzimy na kempingu nad Gambią w Wassagodou. Las, ptaki, zwierzaki,...niestety komary też :(
Etap 11 - start!
Od razu decyzja skrócenia go o połowę. 400 km po buszu jest niewykonalne. Wczoraj dojechaliśmy o 2 w nocy!!! O 7 wstaliśmy. A i tak był to sukces bo do mety dotarło jedynie 50 załóg. Na miejscu miała być wioska sponsorowana: nocleg w chacie wodza, itp. Nic z tego nie było. Ech...
250 km po buszu...
Uff, zakończyliśmy etap 10. Mamy dość... 250 km po buszu w 9 godzin. Małe wioski po kilka chat, kozy, krowy, osły, konie i... ludzie: przyjaźni, machający i pozdrawiający. Inny świat - bez prądu, gazu i innych niepotrzebnych rzeczy. Czyści, mili ludzie wyglądający na szczęśliwych :)
Etap dziesiąty rozpoczęty...
Dziś jeździmy po wioskach. Znaczy po środkowej i północno-środkowa część Senegalu. W obozie mamy od rana gości. Dzieciaki rozłożyły się z lokalnymi drobiazgami. Ciekawe czy made in china...
Wyprawa zakończyła się sukcesem...
Właśnie wróciliśmy z wyprawy do miasta Podor po piwo (Marek i Robert). Po godzinie udało nam się odszukać spelunę nad rzeką Senegal i wykupić prawie całą zawartość piwnej lodówki. Dumni jak pawie wróciliśmy do busz campu, przy okazji, jakby od niechcenia, wyciągając z pułapek piaskowych pozostałych uczestników.
Teraz jeszcze trochę wszystkich powkurzamy... siedząc sącząc piwko a tu nadal 31 stopni (na plusie!!!) a już zapadł zmrok.
Senegal - zakończony etap dziewiąty
Etap dziewiąty zakończony. Byliśmy na miejscu 2 minuty po organizatorach, czyli pierwsi z rajdu :) Absolutny rekord. Tak jeszcze nie było.Nie dość, że jasno... a biwak w środku sawanny: drzewa, krzaczki, ziemia, piaszczysta ale ziemia!!! A nie piach. Od razu inny klimat po przepłynięciu rzeki Senegal. Duchota, 37 stopni w cieniu - dobrze, że jest wiatr. Śpiwór w nocy pewnie nie będzie już potrzebny. No i nowe zwierzaki: krowy, konie...a nie tylko kozy i osły. Oczywiście wielbłądów już brak.
@#%&@*!!!!!!!!!!!
Granica senegalska - totalna masakra!!! Po 4 h gehenny i użerania się z urzędnikami w końcu udało nam się przejść. A byliśmy jedni z pierwszych!!! Ta granica to jakaś porażka...
Na osłodę mamy możliwość podziwiania urody tutejszych kobiet. Ilość pięknotek na m2 zdecydowanie powyżej średniej :D Ubranych kolorowo, tradycyjnie... a nastolatki w mundurkach lub T-shirtach.
Uwaga dla kobiet: natomiast faceci brzydko ubrani i raczej paskudni...
Dłłłłłłłuuuuuuugggggooooo poczekamy...
Jesteśmy na granicy...Prom zabiera max 6 aut. Długo wiec będziemy się przeprawiać...ponad 200 aut. Na szczęście załatwili nam dodatkowy prom plus ominiecie kolejki - wojsko może wszystko! Idziemy kupić pamiątki. I podyskutować o wizach... może magicznych sposobem zmienią się na wielokrotne...
Co wozi się na dachu samochodu?
Pada deszcz! Lekko ale jednak! Przepiękne odcienie piasku: od szarości po pomarańcz.
Dostaliśmy od zaprzyjaźnionych Polaków cb, dzięki czemu jesteśmy na bieżąco z informacjami. Wygodnie się tak podróżuje :)
Dziś zaczęliśmy jeść malarone (lek przeciwko malarii).
A przed nami jadą dwie owce na dachu... Spokojnie bez nerw :)
Kolejny kraj przed nami...
Etap dziewiąty czas zacząć. 160 km do granicy, potem 90 jeszcze. No i granica...
Cyrk mauretański, mniejszy od marokańskiego. Potem cyrk senegalski - większy od dotychczasowych.
No i jeszcze prom, bo na rzece Senegal mostów nie ma...
Fanstastyczna mieszanina starego i nowego...
Parę obserwacji ze stolicy. Kobiet kierowców zatrzęsienie. Naczęściej w wypasionych landcruiserach lub jeepach. Nie jakiś 20-letnich. faceci jeżdżą mercedesami... bardzo starymi. Republika Islamska Mauretanii (tak brzmi pełna nazwa) nie jest tradycyjna. Kobiety ubieraja się raczej swobodnie, często z odkrytymi włosami. Niektóre tradycyjne stroje więcej podkreślają niż zasłaniąją...
A jedzenie raczej mało tradycyjne. Obiad kuchnia francuska, kolacja libańska. Pokój w hotelu negocjowaliśmy z szefem, którym okazała się kobieta, z samsungiem galaxy III w ręku :)
Fantastyczna mieszanina starego i nowego...
Stolica...
Etap 8 zakonczony. Dzisiaj przejechaliśmy całe 140 km :) Teraz jedzenie w mega eleganckiej restauracji w stolicy.. Hotel też w miarę wypasiony. Dookoła brudno, tłoczno i hałaśliwie, jak to w stolicy. Za to mamy 35 stopni w cieniu. Jutro wczesna pobudka i inwazja na granice. Mówią, że to będzie najgorsza z granic :)
Plażą c.d. ...
Etap 8 rozpoczęty. Dziś aż 130 km :) Na szczęście część plażą więc jest trochę zabawy...
U nas po plaży jeździć nie wolno, a tutaj nie dość, że plaża to jeszcze park narodowy!!!
Noc, ocean, wydmy...
Najpierw godziny oczekiwania na to przyszedł odpływ... po prostu głupieliśmy już...
A później rewelacyjny przejazd po ciemku nad oceanem :)
Siódmy etap zakończony.
Etap siódmy...
Etap siódmy rozpoczęty... Organizatorzy zrobili nas w bambus. Owszem dostaniemy wizy wielokrotne...jak za nie zapłacimy... Ech, ale ważne że jedziemy. Dziś trasa niedługa - jakieś 240 km a jutro 150 km. Obijamy się :)
Już z trasy: Stoimy... czekamy... Wszyscy mają jechać razem co przy ponad stu autach jest masakrą organizacyjną...
Mauretania - w końcu!!!
Jesteśmy w Mauretanii!!!!! W obozie na pustynii. Tu spędzimy noc. Wokół wojsko pod bronią.
Dziś obijamy się na maksa...
Ogólnie problemy z wizą wciąż niewyjaśnione. Zobaczymy czy załatwią ją organizatorzy... Jest też opcja po drodze w Dakarze w ambasadzie francuskiej uzyskać wizę. Wydają w jeden dzień. Na razie dogadaliśmy się na powrót z dwoma załogami z Polski i jedną ze Słowenii.
Piekło graniczne...
Stoimy na granicy z Mauretanią... Kolejka na jakieś 2 km. Z minuty na minutę rosną szanse, że utkniemy tu na noc. Dochodzi druga, a mauretańczycy zamykają okienko o czwartej... Ogólnie pas ziemi niczyjej pomiędzy Maroko a Mauretanią - lekko przerażające miejsce...
Rowerem przez Saharę...
Każdy czytając ten tytuł popukałby się w czoło: rower i pustynia! A jednak można. Dziś mijaliśmy Francuza na rowerze. Cytując Marka: "Włochy rowerem to dla dziewczynek" :)
Etap szósty rozpoczęty...
Mineliśmy zwrotnik raka. Na śniadanko była bagietka z nutellą :)
A dalej wszystko zależy od wizy do Mauretanii, która miała być wielokrotna...W końcu organizatorzy się na coś przydali i dali nam namiar do gościa na granicy, do którego mamy się zgłosić. I wtedy mamy szanse na dobrą wizę.
Krajobraz: dalej płaściuteńko...
Przebiliśmy 5000 km...
A dokładnie 5254 km z Łodzi! Krajobraz płaski po horyzont, z jednej strony ocean, a z drugiej ląd.
Zakończyliśmy etap piąty. Dojechaliśmy do Dachli. Olaliśmy oficjalny kemping na rzecz hotelu z 4 gwiazdkami: ciepła woda, łóżko, kolacja...a na kempingu nic - znowu w szczerym polu jak wczoraj. Starzejemy się chyba...
Przy wjezdzie do dachli posterunek policji niezbyt miły. Kazali zjechać na bok...i nic. I tak 6 aut bamakowców stało. Dopiero jak poszliśmy do budki to zaczęła się rozmowa i za pomocą wypasionego pomarańczowego długopisu pewnego znanego polskiego banku załatwiliśmy przejazd :)
Jutro pobudka z samego rana i decyzja co dalej...czy jedziemy do Mauretanii...
Sponsorami dzisiejszego odcinka...
Sponsorami dzisiejszego odcinka są asfalt, policja i królewska żandarmeria. W ciągu 6 godzin byliśmy kontrolowani już 6 razy. Tzw. fiszki, czyli karteluszki z naszymi danymi rozdawane są na check pointach, rządzą...
Po kolejnej kontroli, hasłem dnia zostaje: "Polonia! Gift, gift,...!!!"
Na obiad zżarliśmy wielbłąda... duży był ale daliśmy radę :) Boujdour za nami. Policja, żandarmeria i służba królewska grzecznie nas przepuszcza domagając się fiszek i konkretyzując żądania: długopis, a ostatnio piwo...tego nie mieliśmy. W Saharze Zachodniej niełatwo kupić alkohol choć oficjalnie prohobicji (jak w Mauretanii) nie ma.
Dziś nudy...
Dziś totalna plaża... Cała trasa po asfalcie, najpierw do Layaoune, potem wzdłuż Atlantyku do Dachli. Wzmożone środki bezpieczeństwa w regionie nie pozwalają na przejazd środkową częścią Sahary Zachodniej po pustyni. Płasko, miękki piasek lub drobny żwirek. Pojedyncze wielbłądy... Nudy po wczoraj, nudy ;)
Etap piaty rozpoczęty...
Najpierw była awantura na porannym zebraniu. Wczorajsza trasa rajdu (wyścig) prowadziła przy granicy algierskiej. Dlatego pojechaliśmy inaczej, jak wiele innych załóg. A dziś miała być stara trasa Paryż-Dakar, praktycznie przy samej granicy algierskiej. I organizatorzy w ostatniej chwili ten kawałek odwołali. Rozsądek zwyciężył nawet u nich...Ogólnie arogancja na maxa. I olewka na wszystkich poza Węgrami...
Może kilka słów o załogach: jest ich około 170, w tym tak z 10 motocykli. Połowa zapisana jest w kategorii wyścig a połowa wycieczkowo. Przegląd właściwie wszystkich europejskich narodowości.