Tydzień temu, reprezentacja teamu Utkniętych na Pustyni - w osobach nieocenionej małżonki Roberta i jego samego, udała się do stolicy naszych braci Węgrów na najdroższą włoską kolację ever! Ma się tę fantazję, a co :)
A już trochę poważniej - wizyta była nieodzowna, należało dostarczyć do
African-Hungarian Union organizującej pomoc dla Afryki nasze "dary", m.in.: bandaże, maski chirurgiczne, pojemniki na mocz, zabawki, zeszyty, gazy. Przy okazji - dzięki Śmigły!
Nasz Czuły Bi (dla niewtajemniczonych - Chevrolet Blazer) nie byłby w stanie jednorazowo pomieścić zespołu wraz z całym jego majdanem wyprawowym i artefaktami pomocowymi i zabrać nas w podróż. Stąd decyzja - dobra pomocowe dostarczamy do Budapesztu wcześniej. W pojedynku wariantów: kurier vs. podróż samochodem zwyciężył ten drugi. Nie było źle. A w drodze powrotnej minęliśmy nawet Trabanta!
P.S. Swoją drogą - po co nam firmy kurierskie, skoro taniej jest mi zawieźć paczkę do takiego Budapesztu samemu...? Nie mogę się przestać dziwić...
P.S. II - po jeździe słowackimi i węgierskimi autostradami, niestety nie jesteśmy zwolennikami lansowanej przez polskich władców teorii, że więcej radarów na polskich drogach równa się bezpieczniejsza i wygodniejsza podróż samochodem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz